"I don't know where you're going,
But do you got room for one more troubled soul?
I don't know where I'm going,
But I don't think I'm coming home, and I said
I'll check in tomorrow if I don't wake up dead.
This is the road to ruin
And we're starting at the end.
- Fall Out Boy - Alone Together
- Fall Out Boy - Alone Together
Nie pamiętam dnia w którym się poznaliśmy. Czasem odnoszę
wrażenie, że znałem ją od zawsze, a jej obecność pachnąca powietrzem po deszczu
i roztopionym woskiem otaczała mnie niczym zaklęcie. Nie sprawiała wrażenie
złej, ot chłodna i dostojna dziewczyna z
bogatej rodziny. Nigdy nie pokazywała swojej wyższości, nie patrzyła na nikogo
z góry. Trzymała się blisko tylko z
określoną grupą osób, zawsze tą samą, rzadko rozmawiała z kimkolwiek inny, ale
gdy już to robiła, każdego traktowała z szacunkiem, zupełnie niepasującym do
wyglądu buntowniczki. W przeszłości
nasze matki były bliskimi przyjaciółkami, często odwiedzały się nawzajem,
ciągając ze sobą nie koniecznie szczęśliwe z tego powodu dzieci. Siłą rzeczy, spędziliśmy
dzieciństwo bawiąc się razem, aż do dnia tragicznej śmierci matki
jedenastoletniej wówczas dziewczynki. Ludzie mówili, że utrata matki bardzo
odbiła się nie tylko na niej, ale i na całej rodzinie. Ponoć wraz z wypadkiem
pani domu, całe życie poukładanego biznesmena posypało się niczym domek z kart,
podupadł na zdrowiu i popadł w alkoholizm, niszcząc przy tym również życie
córki. Może to tylko plotki, na pewno wiem jedynie, że od tamtego czasu nie
zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa.
Dokładnie pamiętam dzień, w którym zostaliśmy przyjaciółmi. Był koniec września, jeden z ostatnich tak
pogodnych dni. Rozpoczęcie nowej szkoły niekoniecznie poszło po mojej myśli.
Oczywiście dziwny chłopak w ciemnych ubraniach, z nosem ukrytym w książkach lub
szkicownikach, jakim byłem, już po tak krótkim czasie został uznany za kozła
ofiarnego i wykluczony ze śmietanki towarzyskiej klasy, a starsze dzieciaki
obrały sobie mnie za cel „kocenia”. Nie
mogłem za to nikogo winić, nigdy nie byłem towarzyskim typem, wolałem swój
własny świat i swoje dziwactwa. Prędzej, czy później musiało się to na mnie
odbić, ostatecznie przynosząc pozytywne skutki.
Klęczałem akurat na podłodze męskiego kibla, szorując
szczoteczką do zębów fugę i słuchając obelg wiszących nade mną starszych
kolesi, już po raz trzeci w tym tygodniu. Do tej pory nie wiem, jak dałem się w
to wciągnąć. W jednej chwili szukałem klasy, w której miała się odbyć moja
kolejna lekcja, a już w następnej banda osiłków ciągnęła mnie w tylko sobie
znanym kierunku, rozrzucając przy okazji moje rzeczy. Nie chciałem większych
problemów, więc grzecznie wypełniałem ich polecenia, zastanawiając się
jednocześnie, dlaczego nikt się nie interesuje tym, co starsi uczniowie robią
pierwszorocznym.
Byłem na etapie wymyślania epitetów, jakim określiłbym dyrektora
placówki, gdyby zdarzyła mi się ku temu okazja, kiedy ich głosy w pomieszczeniu
gwałtownie ucichły. Podniosłem głowę z
nadzieją, że to jakiś nauczyciel, zamiast tego jednak dostrzegłem w progu
wysoką, ubraną na czarno dziewczynę. Zupełnie się zmieniła, jednak od razu
rozpoznałem w niej przyjaciółkę z dzieciństwa. Różowe kosmyki opadały na blade
czoło, a lód bijący od jej jasnoniebieskich oczu zdawał się przeszywać
pastwiących się nade mną chłopaków. Jednego z nich nazwała po imieniu, nie
zagroziła, że pójdzie po nauczyciela, ani nic w tym rodzaju, co mnie zaskoczyło.
Kazała im zostawić mnie w spokoju, a oni po prostu jej posłuchali.
Pospiesznie opuścili łazienkę, nie rzucając żadnym komentarzem ani w moją, ani
jej stronę.
Siedziałem na zimnej posadzce w głębokim szoku,
zastanawiając się, czego właśnie byłem świadkiem. Czułem na sobie jej
spojrzenie i gdy tylko odważyłem się podnieść wzrok, na jej ładnej twarzy
zagościł uśmiech, a cały chłód, którym jeszcze kilka sekund wcześniej emanowała
zniknął, zastąpiony wesołymi iskierkami. Pomogła mi wstać i pozbierać
porozrzucane po podłodze rzeczy. Zaczęła przeglądać mój szkicownik i o
dziwo pochwaliła jeden z rysunków, porównując mój styl do jednego z
współczesnych rysowników. Zaszokował mnie fakt, że naprawdę wiedziała, o czym
mówi i w wielu kwestiach byliśmy zgodni. Spędziliśmy razem resztę przerwy, rozmawiając
o kierunkach w sztuce, zahaczając o muzykę i subkultury, do których należymy i
przywołując mgliste wspomnienia z dzieciństwa. Następnego dnia złapała mnie
przed szkołą i poprosiła, bym dosiadł się do niej i jej przyjaciół na lunchu.
Na początku miałem ku temu wątpliwości, ale ostatecznie byłem ciekaw jej
otoczenia. Z wahaniem zająłem miejsce przy ich stoliku, apatycznie wgryzając
się w jabłko. Wszyscy byli ode mnie starsi, ale podobnie do nas ubrani i
sprawiający sympatyczne wrażenie. W sumie trzech chłopaków i dwie dziewczyny,
wszyscy wybijający się z szarego tłumu publicznego liceum w Newark. Przez całą
przerwę słuchałem ich rozmowy i przyglądałem się im, odpowiadając na
sporadycznie kierowane w moim kierunku pytania. Zaskoczył mnie sposób, w jaki
się do siebie odnosili. Nie jak grupka znajomych ze szkolnej ławki, jakby
łączyło ich coś o wiele głębszego, jakby byli rodziną. Zapragnąłem tylko
jednego – odnowić starą relację i stać
się ich częścią.
Regularne zaproszenia do ich stolika sprawiły, że po krótkim
czasie sam odnajdywałem do niego drogę, okazało się nawet, że jeden z chłopaków
jest w równoległej klasie i mamy razem niektóre zajęcia. Znalezienie z
nimi wspólnego języka trochę mnie zaszokowało, nie spodziewałem się że ta z
pozoru zamknięta na innych grupka może tak łatwo przyjąć w swe szeregi
zamkniętego w sobie dzieciaka. Jakiś
czas później, ku mojej radości, również
mój młodszy brat ich polubił, ze szczerą wzajemnością. Nigdy więcej nie zostałem zaczepiony przez
żadnego z moich wcześniejszych oprawców, zapewne dzięki otaczającej mnie
paczce. Rzadko się zdarzało, żeby w pierwszych miesiącach naszej znajomości
któreś z nich odstępowało mnie choćby na krok, jakby mnie pilnowali. Nigdy się
nad tym głębiej nie zastanawiałem, bo akceptacja z ich strony sprawiała mi
ogromną radość, ale gdy patrzę na wszystko z perspektywy czasu, dostrzegam
szczegóły, które wcześniej mi umknęły.
Polubiłem ich, chociaż nigdy nie sądziłem, ze będę zdolny do
lubienia tak dużej liczby osób, najgłębszą relację jednak zacząłem dzielić z
Lindsay. Poznałem ją na tyle, by wiedzieć, że jej zwykle chłodne, lodowo
niebieskie oczy mogą iskrzyć się radością, a jej uśmiech rozjaśnić najbardziej
pochmurny dzień. Mimowolnie stałem się również powiernikiem jej najmroczniejszych sekretów, bez
względu na niosące to za sobą konsekwencje.
___________________
Witam serdecznie, zaczynam z nowym opowiadaniem i mam nadzieję, że pomysł na nie spodoba się Wam równie mocno, co mi. Musicie mi wybaczyć te kilka pierwszych rozdziałów, przez ostatni rok moja twórczość została zredukowana do pisania wypracowań na język polski, ale powoli zaczynam wracać do formy. Tym razem postaram się skończyć to, co zaczęłam. xo
EDIT; Mam problemy z akapitami, ponieważ blogger nie przyjmuje automatycznych ustawień z worda. Na razie zostanie tak, w przyszłości postaram się to ogarnąć.
No jak dla mnie bomba. Prolog pozostawia niedosyt i pragnienie czytania więcej, bardziej dogłębnie - czyli dokładnie to, co powinien po sobie zostawiać prolog. Nie lubię pisać zbędnie patetycznych czy poetyckich komentarzy. Powiem tylko tyle, że jak na razie podoba mi się bardzo wstęp i jestem ciekawa rozwinięcia :3
OdpowiedzUsuńYo :)
OdpowiedzUsuńProlog cud. Postać głównego bohatera-typowego outsiera wpasowuje się idealnie w moje klimaty, Lindsay-niczym rycerz w spódnicy sama też nieco porysowana przez życie oraz czarodziejska posypka w postaci reszty paczki. Reasumując otrzymujemy porządną porcję dobrego prologu czyli to co tygryski lubią najbardziej. Czekam wiernie na nexta :D
Niesamowite. Ta cała sytuacja z paczką Lindsay jest bardzo ciekawa. Czekam na pierwszy rozdział i też mam nadzieję, że to skończysz :)
OdpowiedzUsuń