sobota, 23 stycznia 2016

DIE YOUNG AND SAVE YOURSELF - INTRO




"I don't know where you're going,
But do you got room for one more troubled soul?
I don't know where I'm going,
But I don't think I'm coming home, and I said
I'll check in tomorrow if I don't wake up dead.
This is the road to ruin
And we're starting at the end.

 - Fall Out Boy - Alone Together



   Nie pamiętam dnia w którym się poznaliśmy. Czasem odnoszę wrażenie, że znałem ją od zawsze, a jej obecność pachnąca powietrzem po deszczu i roztopionym woskiem otaczała mnie niczym zaklęcie. Nie sprawiała wrażenie złej, ot  chłodna i dostojna dziewczyna z bogatej rodziny. Nigdy nie pokazywała swojej wyższości, nie patrzyła na nikogo z góry.  Trzymała się blisko tylko z określoną grupą osób, zawsze tą samą, rzadko rozmawiała z kimkolwiek inny, ale gdy już to robiła, każdego traktowała z szacunkiem, zupełnie niepasującym do wyglądu buntowniczki.  W przeszłości nasze matki były bliskimi przyjaciółkami, często odwiedzały się nawzajem, ciągając ze sobą nie koniecznie szczęśliwe z tego powodu dzieci. Siłą rzeczy, spędziliśmy dzieciństwo bawiąc się razem, aż do dnia tragicznej śmierci matki jedenastoletniej wówczas dziewczynki. Ludzie mówili, że utrata matki bardzo odbiła się nie tylko na niej, ale i na całej rodzinie. Ponoć wraz z wypadkiem pani domu, całe życie poukładanego biznesmena posypało się niczym domek z kart, podupadł na zdrowiu i popadł w alkoholizm, niszcząc przy tym również życie córki. Może to tylko plotki, na pewno wiem jedynie, że od tamtego czasu nie zamieniliśmy ze sobą ani jednego słowa.

   Dokładnie pamiętam dzień, w którym zostaliśmy przyjaciółmi. Był koniec września, jeden z ostatnich tak pogodnych dni. Rozpoczęcie nowej szkoły niekoniecznie poszło po mojej myśli. Oczywiście dziwny chłopak w ciemnych ubraniach, z nosem ukrytym w książkach lub szkicownikach, jakim byłem, już po tak krótkim czasie został uznany za kozła ofiarnego i wykluczony ze śmietanki towarzyskiej klasy, a starsze dzieciaki obrały sobie mnie za cel „kocenia”.  Nie mogłem za to nikogo winić, nigdy nie byłem towarzyskim typem, wolałem swój własny świat i swoje dziwactwa. Prędzej, czy później musiało się to na mnie odbić, ostatecznie przynosząc pozytywne skutki.

  Klęczałem akurat na podłodze męskiego kibla, szorując szczoteczką do zębów fugę i słuchając obelg wiszących nade mną starszych kolesi, już po raz trzeci w tym tygodniu. Do tej pory nie wiem, jak dałem się w to wciągnąć. W jednej chwili szukałem klasy, w której miała się odbyć moja kolejna lekcja, a już w następnej banda osiłków ciągnęła mnie w tylko sobie znanym kierunku, rozrzucając przy okazji moje rzeczy. Nie chciałem większych problemów, więc grzecznie wypełniałem ich polecenia, zastanawiając się jednocześnie, dlaczego nikt się nie interesuje tym, co starsi uczniowie robią pierwszorocznym.

   Byłem na etapie wymyślania epitetów, jakim określiłbym dyrektora placówki, gdyby zdarzyła mi się ku temu okazja, kiedy ich głosy w pomieszczeniu gwałtownie ucichły. Podniosłem głowę z nadzieją, że to jakiś nauczyciel, zamiast tego jednak dostrzegłem w progu wysoką, ubraną na czarno dziewczynę. Zupełnie się zmieniła, jednak od razu rozpoznałem w niej przyjaciółkę z dzieciństwa. Różowe kosmyki opadały na blade czoło, a lód bijący od jej jasnoniebieskich oczu zdawał się przeszywać pastwiących się nade mną chłopaków. Jednego z nich nazwała po imieniu, nie zagroziła, że pójdzie po nauczyciela, ani nic w tym rodzaju, co mnie zaskoczyło. Kazała im zostawić mnie w spokoju, a oni po prostu jej posłuchali. Pospiesznie opuścili łazienkę, nie rzucając żadnym komentarzem ani w moją, ani jej stronę.

   Siedziałem na zimnej posadzce w głębokim szoku, zastanawiając się, czego właśnie byłem świadkiem. Czułem na sobie jej spojrzenie i gdy tylko odważyłem się podnieść wzrok, na jej ładnej twarzy zagościł uśmiech, a cały chłód, którym jeszcze kilka sekund wcześniej emanowała zniknął, zastąpiony wesołymi iskierkami. Pomogła mi wstać i pozbierać porozrzucane po podłodze rzeczy. Zaczęła przeglądać mój szkicownik i o dziwo pochwaliła jeden z rysunków, porównując mój styl do jednego z współczesnych rysowników. Zaszokował mnie fakt, że naprawdę wiedziała, o czym mówi i w wielu kwestiach byliśmy zgodni. Spędziliśmy razem resztę przerwy, rozmawiając o kierunkach w sztuce, zahaczając o muzykę i subkultury, do których należymy i przywołując mgliste wspomnienia z dzieciństwa. Następnego dnia złapała mnie przed szkołą i poprosiła, bym dosiadł się do niej i jej przyjaciół na lunchu. Na początku miałem ku temu wątpliwości, ale ostatecznie byłem ciekaw jej otoczenia. Z wahaniem zająłem miejsce przy ich stoliku, apatycznie wgryzając się w jabłko. Wszyscy byli ode mnie starsi, ale podobnie do nas ubrani i sprawiający sympatyczne wrażenie. W sumie trzech chłopaków i dwie dziewczyny, wszyscy wybijający się z szarego tłumu publicznego liceum w Newark. Przez całą przerwę słuchałem ich rozmowy i przyglądałem się im, odpowiadając na sporadycznie kierowane w moim kierunku pytania. Zaskoczył mnie sposób, w jaki się do siebie odnosili. Nie jak grupka znajomych ze szkolnej ławki, jakby łączyło ich coś o wiele głębszego, jakby byli rodziną. Zapragnąłem tylko jednego –  odnowić starą relację i stać się ich częścią.

   Regularne zaproszenia do ich stolika sprawiły, że po krótkim czasie sam odnajdywałem do niego drogę, okazało się nawet, że jeden z chłopaków jest w równoległej klasie i mamy razem niektóre zajęcia. Znalezienie z nimi wspólnego języka trochę mnie zaszokowało, nie spodziewałem się że ta z pozoru zamknięta na innych grupka może tak łatwo przyjąć w swe szeregi zamkniętego w sobie dzieciaka. Jakiś czas później, ku mojej radości,  również mój młodszy brat ich polubił, ze szczerą wzajemnością. Nigdy więcej nie zostałem zaczepiony przez żadnego z moich wcześniejszych oprawców, zapewne dzięki otaczającej mnie paczce. Rzadko się zdarzało, żeby w pierwszych miesiącach naszej znajomości któreś z nich odstępowało mnie choćby na krok, jakby mnie pilnowali. Nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiałem, bo akceptacja z ich strony sprawiała mi ogromną radość, ale gdy patrzę na wszystko z perspektywy czasu, dostrzegam szczegóły, które wcześniej mi umknęły.


   Polubiłem ich, chociaż nigdy nie sądziłem, ze będę zdolny do lubienia tak dużej liczby osób, najgłębszą relację jednak zacząłem dzielić z Lindsay. Poznałem ją na tyle, by wiedzieć, że jej zwykle chłodne, lodowo niebieskie oczy mogą iskrzyć się radością, a jej uśmiech rozjaśnić najbardziej pochmurny dzień. Mimowolnie stałem się również  powiernikiem jej najmroczniejszych sekretów, bez względu na niosące to za sobą konsekwencje. 

___________________

Witam serdecznie, zaczynam z nowym opowiadaniem i mam nadzieję, że pomysł na nie spodoba się Wam równie mocno, co mi. Musicie mi wybaczyć te kilka pierwszych rozdziałów, przez ostatni rok moja twórczość została zredukowana do pisania wypracowań na język polski, ale powoli zaczynam wracać do formy. Tym razem postaram się skończyć to, co zaczęłam. xo 
EDIT; Mam problemy z akapitami, ponieważ blogger nie przyjmuje automatycznych ustawień z worda. Na razie zostanie tak, w przyszłości postaram się to ogarnąć. 

3 komentarze:

  1. No jak dla mnie bomba. Prolog pozostawia niedosyt i pragnienie czytania więcej, bardziej dogłębnie - czyli dokładnie to, co powinien po sobie zostawiać prolog. Nie lubię pisać zbędnie patetycznych czy poetyckich komentarzy. Powiem tylko tyle, że jak na razie podoba mi się bardzo wstęp i jestem ciekawa rozwinięcia :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Yo :)
    Prolog cud. Postać głównego bohatera-typowego outsiera wpasowuje się idealnie w moje klimaty, Lindsay-niczym rycerz w spódnicy sama też nieco porysowana przez życie oraz czarodziejska posypka w postaci reszty paczki. Reasumując otrzymujemy porządną porcję dobrego prologu czyli to co tygryski lubią najbardziej. Czekam wiernie na nexta :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowite. Ta cała sytuacja z paczką Lindsay jest bardzo ciekawa. Czekam na pierwszy rozdział i też mam nadzieję, że to skończysz :)

    OdpowiedzUsuń