sobota, 12 marca 2016

Second-hand Smoke

   Pete lubił piątki. Wiązało się z tym wiele kwestii, nie tylko fakt, że to ostatni dzień tygodnia przed wymarzonym weekendem, że musi przetrwać w szkole tylko do trzeciej po południu i będzie mógł zrobić z resztą swojego czasu co tylko zechce, nie marnując go na naukę i odrabianie prac domowych. Nie do końca chodziło też o to, że piątek to dzień, w którym zwykle spotykał się z chłopakami z zespołu, żeby porozmawiać o brzmieniu i tekstach, czasem nawet spróbować coś zagrać, najczęściej popijając przy tym piwo i pochłaniając tony śmieciowego żarcia, ale przede wszystkim dobrze się bawiąc w swoim towarzystwie. Pete lubił Joe i Andy’iego, różnorodność ich charakterów, wszystko, co wnieśli do jego życia i często żałował, że ich szkoły są rozrzucone po całym mieście, co uniemożliwia im spotkania w tygodniu. Jednak również oni nie byli głównym powodem, dla którego piątek był ulubionym dniem tygodnia Pete’a.
Główny powód szedł właśnie obok niego wąskim chodnikiem z rękami wciśniętymi w kieszenie kurtki i kapturem naciągniętym na głowę. Był jeden z tych dziwnych marcowych wieczorów, podczas których gołym okiem można zauważyć dwie pory roku walczące ze sobą o dominację nad światem. Drobne krople deszczu spadały na ich twarze i ubranie, wzmagając dodatkowo uczucie zimna. Jak co piątek wracali od Andy’ego. Najczęściej spotykali się właśnie w jego domu, bo był usytuowany w środku miasta, każdego dzieliła od niego mniej więcej równa odległość. Pete miał do pokonania kawałek drogi wspólnie z Patrickiem i to było jego ulubione dwadzieścia minut każdego piątku.
   Nie miał pojęcia, kiedy to się zaczęło. Poznali się przez Joe na początku minionego lata i od razu przypadli sobie do gustu. Łączyło ich wiele rzeczy, poglądy na wiele tematów, gusta muzyczne, które niemal się ze sobą pokrywały, ale i tak były często powodem sporów. Pete wiedział, że Patrick jest jedyną osobą, która potrafi utrzymać w ryzach jego szaleństwo, wiedział też, że jest dla Patricka ostoją, że jego obecność dodaje mu odwagi i pewności siebie. I Pete naprawdę chciał tym dla niego być, bo nigdy w życiu nie spotkał osoby tak dobrej i wartościowej, jak Patrick. Chciał, by jego życiowym priorytetem było utrzymywanie złych myśli jak najdalej od jego rudej głowy. Z pozoru przyjaźń idealna, problem tkwił w tym szczególe, że Pete chciał czegoś więcej. Nie miał pojęcia, kiedy i jak do tego doszło, pewnego dnia po prostu sobie uświadomił, że traktuje dobro Patricka ponad wszystko inne, że jest najważniejszą osobą w jego życiu i że nigdy nie powinien się dowiedzieć o tym, co zalęgło się w głowie Pete’a. Bo jak ktoś tak wspaniały, mądry i utalentowany mógłby spojrzeć na kogoś takiego jak on inaczej, niż na przyjaciela? Ba, Pete był skłonny stwierdzić, że nie zasługiwał nawet na to, by się z nim przyjaźnić.
   - Coś cię gryzie – usłyszał tuż przy swoim uchu, co sprowadziło go z powrotem do rzeczywistości, do kapiącego z nieba deszczu i do Patricka.
   Pete tylko pokręcił głową, próbując przekazać przyjacielowi telepatycznie, że to nic takiego. Ponoć przyjaciele potrafią takie rzeczy, Pete nie był pewny, pierwszy raz w życiu tak naprawdę się z kimś przyjaźnił i – a to niespodzianka - już zdążył to zjebać swoimi niestabilnymi uczuciami.
Patrick dalej wpatrywał się w niego, jakby oczekiwał wyjaśnień. Widać, przyjacielska telepatia nie zadziałała, może to i dobrze, bo jeśli Patrick potrafiłby przechwycić niektóre myśli Pete’a, co by się stało,  gdyby dotarły do niego te nieodpowiednie? Te, w których Pete całuje jego usta, szepcze mu do ucha słodkie słówka, popycha na ścianę…
   Brunet kolejny raz pokręcił głową, szybko sięgnął do kieszeni kurtki po paczkę papierosów. Odpalił jednego, zaciągając się mocno dymem, by pozbyć się z głowy niewygodnych myśli i przede wszystkim się uspokoić. Wyciągnął paczkę w stronę przyjaciela, ale ten jak zwykle grzecznie odmówił. Pete stłumił uśmiech. Ten gest był tak znajomy, chłopak po prostu wiedział, że Patrick to zrobi i lubił na niego wtedy patrzeć.
   Zaciągnął się kolejny raz.
   - Powiesz mi, co ci jest? – spróbował chłopak.
   - Nic mi nie jest, Patty, klasyczny ból istnienia, chęć robienia złych rzeczy, wiesz, to co zawsze – skłamał gładko.
   Patrick chyba to łyknął, Wentz zwierzał mu się wielokrotnie ze swoich psychicznych wzlotów i upadków, gdyby mu powiedział, że to coś innego, przyjaciel na pewno drążyłby temat dopóki nie dotarliby do sedna, a tego nie chciał. Przyjaźń, która ich połączyła znaczyła dla Pete’a tak wiele, nie był w stanie zaryzykować jej zniszczenia przez coś takiego. Ciągle łudził się, że to tylko chwilowa słabość, że mu przejdzie. Ale potem dostrzegał szaro-zielone oczy Patricka, patrzące na niego z troską i zaczynał myśleć o tym, jak by to było, gdyby te same oczy patrzyły na niego z prawdziwą miłością i wszystko zaczynało się od początku. Błędne koło Pete’a Wentza.
   - Ostatnio dziwnie się między nami układa, zauważyłeś? – Pete zapragnął wypuścić z ust wiązankę przekleństw, którą ułożył w swojej głowie. Cholerny Patrick. Zamiast tego wypuścił z ust dym.
   - Po czym to wnioskujesz? – starał się odwrócić uwagę od siebie i swoich uczuć.
   - Jesteś zdenerwowany i niespokojny w moim towarzystwie – wyjaśnił chłopak. – Dużo palisz, kiedy jesteś zdenerwowany.
   - Zawsze dużo palę – westchnął.
Patrick posłał mu karcące spojrzenie spod ozdobionych kroplami deszczu okularów.
   - Znam cię, Pete.
   - Nie przeczę temu. Patrick, tu nie chodzi o ciebie, tylko o mnie – przetarł dłonią mokrą od deszczu twarz. Wyciągnął następnego papierosa i odpalił go od poprzedniego.
   - Rzucasz banałami jak z komedii romantycznej, jakbyś ze mną zrywał. Nie zrywasz ze mną, co Pete? – Patrick szturchnął go w ramię, prawie chichocząc ze swojego żartu.
   Żebyś tylko wiedział, że wręcz przeciwnie – Pete marzył, żeby powiedzieć. A potem przyciągnąć go do siebie i pocałować w deszczu. Pokazałby mu, jak wygląda prawdziwa komedia romantyczna.
   Zamiast tego tylko lekko się uśmiechnął, postanawiając zagrać w tą grę. 
   - Skądże znowu, tak szczęśliwych związków nie kończy się bez powodu – zerknął w stronę przyjaciela, oczekując jego reakcji.
   - To szczęście, kiedy kłócimy się jak stare małżeństwo?
   - A kłócimy się tak?
   Zaśmiali się obaj, co rozładowało nieco atmosferę.
   - Po prostu chcę żebyś wiedział, że cokolwiek by się nie stało, zawsze możesz do mnie z tym przyjść, Petey. Nie odsuwaj się ode mnie, kiedy coś ci się nie układa.
   Pete poczuł, jak miękną mu kolana na sam dźwięk zdrobnienia jego imienia wypowiedzianego głosem swojego ulubionego wokalisty. Po chwili dotarł do niego sens słów przyjaciela i zamarzył, by opowiedzieć mu o wszystkich swoich uczuciach i wątpliwościach.
   - Wiesz, że nie robię tego specjalnie – powiedział zamiast tego. – A ty mimo wszystko ciągle jesteś gdzieś obok mnie, w zasięgu dotyku. Przeze mnie stałeś się biernym palaczem, chociaż wiem, że nienawidzisz zapachu papierosów.
   - Nie przeszkadza mi to że palisz – uciął Patrick.
   - Fakt, palę przy tobie tylko w weekendy i poza domem, nie czujesz zapachu moich ubrań, więc może nie przeszkadza ci to aż tak bardzo, ale cię to irytuje. Ja też cię znam .
   -Wszystko czuję. Papierosy to część twojego zapachu, część ciebie, już tego nie potępiam, nawet to lubię – jeszcze chwila i Pete musiałby zbierać szczękę z podłogi, w tak wielkie osłupienie wprawiły go słowa przyjaciela. Jego niepoprawnie zakochany mózg przerobił je od razu tak, by brzmiały znacząco i Pete naprawdę musiał opanować swoje szybko bijące serce zanim wyskoczy przez gardło i upadnie na mokry bruk.
   - Podejrzanie miły dzisiaj jesteś, potrzebujesz czegoś ode mnie? – brunet silił się na żartobliwy ton. Żeby to podkreślić, złapał Patricka za boki, próbując połaskotać go przez kurtkę. Chłopak zaczął się śmiać i wyrywać.
   - Ja tu się staram poprawić ci humor a ty co? Jeszcze mnie torturujesz – wykrztusił przez śmiech.
   Pete w końcu przestał go łaskotać, jego ręce jednak pozostały na dawnym miejscu, jakby nie były w stanie się odkleić, głowa Patricka opadła na jego ramię. Chłopak wciąż lekko chichotał starając się uspokoić swój oddech, wyglądając przy tym niesamowicie słodko. Wentz nie był w stanie tego znieść, mocno przylgnął całym ciałem do niższego chłopaka, upajając się tą chwilą czułości, jedyną, na jaką kiedykolwiek sobie pozwolił i prawdopodobnie ostatnią. Zaskoczony poczuł na swoich plecach obejmujące go ręce, jeszcze mocniej zacieśniające uścisk, który stworzył.
   - Doceniam to – szepnął Pete. Przez chwilę czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Nie obchodziło go to, że stoją praktycznie pośrodku miasta, że jest zimno, że cały czas pada deszcz, był w stanie myśleć jedynie o tym, jak Patrick cicho westchnął, kiedy ukrył twarz w mokrym kołnierzu jego kurtki, jak pachniały jego włosy, jak jego oddech się wyrównał i jak cholernie trudno było mu przerwać ten uścisk. - Musisz iść – powiedział równie cicho. – Miałeś być w domu przed północą.
   Patrick rozsądnie mu przytaknął. Objęli się jeszcze na sekundę, szepcząc słowa pożegnania, jakby martwili się, że jakikolwiek głośniejszy dźwięk mógłby zniszczyć powstałą między nimi intymność . Chwilę później obaj szli już w swoją stronę.
   Pete był w głębokim szoku tego, co się między nimi wydarzyło, wciąż czuł ciepło w dolnym odcinku pleców, miejscu, gdzie spoczywały dłonie Patricka. Odpalił papierosa, starając się zrozumieć, o co tak naprawdę im chodziło, kiedy telefon w jego kieszeni zawibrował. Odczytał wiadomość .

Patty: Napisz, jak dotrzesz do domu ;)

   Pete uśmiechnął się tak szeroko, że zabolały go policzki. Przez resztę drogi rozpływał się nad tym, jak uroczo Patrick się o niego martwi i gdy tylko przekroczył próg domu napisał szybką odpowiedź.

Pete: Nic mnie nie zjadło, wiec ja idę coś zjeść.


________________

Z racji tego, że mam wenę i wręcz nieprzyzwoitą fazę na Fall Out Boy, napisałam małego Petericka. Być może to nie ostatni i powstanie cała seria. Zapraszam na mojego wattpada gdzie opublikowałam to jako zupełnie osobny projekt. Shit bo shit, może następnym razem uda mi się napisać coś lepszego, a może wezmę się za tłumaczenie, jeśli czas i wena dopiszą. xo