Pete lubił piątki. Wiązało się z tym wiele kwestii, nie
tylko fakt, że to ostatni dzień tygodnia przed wymarzonym weekendem, że musi
przetrwać w szkole tylko do trzeciej po południu i będzie mógł zrobić z resztą
swojego czasu co tylko zechce, nie marnując go na naukę i odrabianie prac
domowych. Nie do końca chodziło też o to, że piątek to dzień, w którym zwykle
spotykał się z chłopakami z zespołu, żeby porozmawiać o brzmieniu i tekstach,
czasem nawet spróbować coś zagrać, najczęściej popijając przy tym piwo i pochłaniając
tony śmieciowego żarcia, ale przede wszystkim dobrze się bawiąc w swoim
towarzystwie. Pete lubił Joe i Andy’iego, różnorodność ich charakterów,
wszystko, co wnieśli do jego życia i często żałował, że ich szkoły są
rozrzucone po całym mieście, co uniemożliwia im spotkania w tygodniu. Jednak
również oni nie byli głównym powodem, dla którego piątek był ulubionym dniem
tygodnia Pete’a.
Główny powód szedł właśnie obok niego wąskim chodnikiem z
rękami wciśniętymi w kieszenie kurtki i kapturem naciągniętym na głowę. Był
jeden z tych dziwnych marcowych wieczorów, podczas których gołym okiem można
zauważyć dwie pory roku walczące ze sobą o dominację nad światem. Drobne krople
deszczu spadały na ich twarze i ubranie, wzmagając dodatkowo uczucie zimna. Jak
co piątek wracali od Andy’ego. Najczęściej spotykali się właśnie w jego domu,
bo był usytuowany w środku miasta, każdego dzieliła od niego mniej więcej równa
odległość. Pete miał do pokonania kawałek drogi wspólnie z Patrickiem i to było
jego ulubione dwadzieścia minut każdego piątku.
Nie miał pojęcia, kiedy to się zaczęło. Poznali się przez
Joe na początku minionego lata i od razu przypadli sobie do gustu. Łączyło ich
wiele rzeczy, poglądy na wiele tematów, gusta muzyczne, które niemal się ze
sobą pokrywały, ale i tak były często powodem sporów. Pete wiedział, że Patrick
jest jedyną osobą, która potrafi utrzymać w ryzach jego szaleństwo, wiedział
też, że jest dla Patricka ostoją, że jego obecność dodaje mu odwagi i pewności
siebie. I Pete naprawdę chciał tym dla niego być, bo nigdy w życiu nie spotkał
osoby tak dobrej i wartościowej, jak Patrick. Chciał, by jego życiowym
priorytetem było utrzymywanie złych myśli jak najdalej od jego rudej głowy. Z
pozoru przyjaźń idealna, problem tkwił w tym szczególe, że Pete chciał czegoś
więcej. Nie miał pojęcia, kiedy i jak do tego doszło, pewnego dnia po prostu
sobie uświadomił, że traktuje dobro Patricka ponad wszystko inne, że jest
najważniejszą osobą w jego życiu i że nigdy nie powinien się dowiedzieć o tym,
co zalęgło się w głowie Pete’a. Bo jak ktoś tak wspaniały, mądry i utalentowany
mógłby spojrzeć na kogoś takiego jak on inaczej, niż na przyjaciela? Ba, Pete
był skłonny stwierdzić, że nie zasługiwał nawet na to, by się z nim przyjaźnić.
- Coś cię gryzie – usłyszał tuż przy swoim uchu, co
sprowadziło go z powrotem do rzeczywistości, do kapiącego z nieba deszczu i do
Patricka.
Pete tylko pokręcił głową, próbując przekazać przyjacielowi
telepatycznie, że to nic takiego. Ponoć przyjaciele potrafią takie rzeczy, Pete
nie był pewny, pierwszy raz w życiu tak naprawdę się z kimś przyjaźnił i – a to
niespodzianka - już zdążył to zjebać swoimi niestabilnymi uczuciami.
Patrick dalej wpatrywał się w niego, jakby oczekiwał
wyjaśnień. Widać, przyjacielska telepatia nie zadziałała, może to i dobrze, bo
jeśli Patrick potrafiłby przechwycić niektóre myśli Pete’a, co by się
stało, gdyby dotarły do niego te
nieodpowiednie? Te, w których Pete całuje jego usta, szepcze mu do ucha słodkie
słówka, popycha na ścianę…
Brunet kolejny raz pokręcił głową, szybko sięgnął do
kieszeni kurtki po paczkę papierosów. Odpalił jednego, zaciągając się mocno
dymem, by pozbyć się z głowy niewygodnych myśli i przede wszystkim się
uspokoić. Wyciągnął paczkę w stronę przyjaciela, ale ten jak zwykle grzecznie
odmówił. Pete stłumił uśmiech. Ten gest był tak znajomy, chłopak po prostu
wiedział, że Patrick to zrobi i lubił na niego wtedy patrzeć.
Zaciągnął się kolejny raz.
- Powiesz mi, co ci jest? – spróbował chłopak.
- Nic mi nie jest, Patty, klasyczny ból istnienia, chęć robienia
złych rzeczy, wiesz, to co zawsze – skłamał gładko.
Patrick chyba to łyknął, Wentz zwierzał mu się wielokrotnie
ze swoich psychicznych wzlotów i upadków, gdyby mu powiedział, że to coś
innego, przyjaciel na pewno drążyłby temat dopóki nie dotarliby do sedna, a
tego nie chciał. Przyjaźń, która ich połączyła znaczyła dla Pete’a tak wiele,
nie był w stanie zaryzykować jej zniszczenia przez coś takiego. Ciągle łudził
się, że to tylko chwilowa słabość, że mu przejdzie. Ale potem dostrzegał
szaro-zielone oczy Patricka, patrzące na niego z troską i zaczynał myśleć o
tym, jak by to było, gdyby te same oczy patrzyły na niego z prawdziwą miłością
i wszystko zaczynało się od początku. Błędne koło Pete’a Wentza.
- Ostatnio dziwnie się między nami układa, zauważyłeś? –
Pete zapragnął wypuścić z ust wiązankę przekleństw, którą ułożył w swojej
głowie. Cholerny Patrick. Zamiast tego wypuścił z ust dym.
- Po czym to wnioskujesz? – starał się odwrócić uwagę od
siebie i swoich uczuć.
- Jesteś zdenerwowany i niespokojny w moim towarzystwie –
wyjaśnił chłopak. – Dużo palisz, kiedy jesteś zdenerwowany.
- Zawsze dużo palę – westchnął.
Patrick posłał mu karcące spojrzenie spod ozdobionych
kroplami deszczu okularów.
- Znam cię, Pete.
- Nie przeczę temu. Patrick, tu nie chodzi o ciebie, tylko o
mnie – przetarł dłonią mokrą od deszczu twarz. Wyciągnął następnego papierosa i
odpalił go od poprzedniego.
- Rzucasz banałami jak z komedii romantycznej, jakbyś ze mną
zrywał. Nie zrywasz ze mną, co Pete? – Patrick szturchnął go w ramię, prawie
chichocząc ze swojego żartu.
Żebyś tylko wiedział,
że wręcz przeciwnie – Pete marzył, żeby powiedzieć. A potem przyciągnąć go
do siebie i pocałować w deszczu. Pokazałby mu, jak wygląda prawdziwa komedia
romantyczna.
Zamiast tego tylko lekko się uśmiechnął, postanawiając
zagrać w tą grę.
- Skądże znowu, tak szczęśliwych związków nie kończy się bez
powodu – zerknął w stronę przyjaciela, oczekując jego reakcji.
- To szczęście, kiedy kłócimy się jak stare małżeństwo?
- A kłócimy się tak?
Zaśmiali się obaj, co rozładowało nieco atmosferę.
- Po prostu chcę żebyś wiedział, że cokolwiek by się nie
stało, zawsze możesz do mnie z tym przyjść, Petey. Nie odsuwaj się ode mnie,
kiedy coś ci się nie układa.
Pete poczuł, jak miękną mu kolana na sam dźwięk zdrobnienia
jego imienia wypowiedzianego głosem swojego ulubionego wokalisty. Po chwili
dotarł do niego sens słów przyjaciela i zamarzył, by opowiedzieć mu o
wszystkich swoich uczuciach i wątpliwościach.
- Wiesz, że nie robię tego specjalnie – powiedział zamiast
tego. – A ty mimo wszystko ciągle jesteś gdzieś obok mnie, w zasięgu dotyku.
Przeze mnie stałeś się biernym palaczem, chociaż wiem, że nienawidzisz zapachu
papierosów.
- Nie przeszkadza mi to że palisz – uciął Patrick.
- Fakt, palę przy tobie tylko w weekendy i poza domem, nie
czujesz zapachu moich ubrań, więc może nie przeszkadza ci to aż tak bardzo, ale
cię to irytuje. Ja też cię znam .
-Wszystko czuję. Papierosy to część twojego zapachu, część ciebie,
już tego nie potępiam, nawet to lubię – jeszcze chwila i Pete musiałby zbierać
szczękę z podłogi, w tak wielkie osłupienie wprawiły go słowa przyjaciela. Jego
niepoprawnie zakochany mózg przerobił je od razu tak, by brzmiały znacząco i
Pete naprawdę musiał opanować swoje szybko bijące serce zanim wyskoczy przez
gardło i upadnie na mokry bruk.
- Podejrzanie miły dzisiaj jesteś, potrzebujesz czegoś ode
mnie? – brunet silił się na żartobliwy ton. Żeby to podkreślić, złapał Patricka
za boki, próbując połaskotać go przez kurtkę. Chłopak zaczął się śmiać i
wyrywać.
- Ja tu się staram poprawić ci humor a ty co? Jeszcze mnie
torturujesz – wykrztusił przez śmiech.
Pete w końcu przestał go łaskotać, jego ręce jednak
pozostały na dawnym miejscu, jakby nie były w stanie się odkleić, głowa
Patricka opadła na jego ramię. Chłopak wciąż lekko chichotał starając się
uspokoić swój oddech, wyglądając przy tym niesamowicie słodko. Wentz nie był w
stanie tego znieść, mocno przylgnął całym ciałem do niższego chłopaka, upajając
się tą chwilą czułości, jedyną, na jaką kiedykolwiek sobie pozwolił i
prawdopodobnie ostatnią. Zaskoczony poczuł na swoich plecach obejmujące go
ręce, jeszcze mocniej zacieśniające uścisk, który stworzył.
- Doceniam to – szepnął Pete. Przez chwilę czuł się
najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Nie obchodziło go to, że stoją
praktycznie pośrodku miasta, że jest zimno, że cały czas pada deszcz, był w
stanie myśleć jedynie o tym, jak Patrick cicho westchnął, kiedy ukrył twarz w
mokrym kołnierzu jego kurtki, jak pachniały jego włosy, jak jego oddech się
wyrównał i jak cholernie trudno było mu przerwać ten uścisk. - Musisz iść –
powiedział równie cicho. – Miałeś być w domu przed północą.
Patrick rozsądnie mu przytaknął. Objęli się jeszcze na
sekundę, szepcząc słowa pożegnania, jakby martwili się, że jakikolwiek
głośniejszy dźwięk mógłby zniszczyć powstałą między nimi intymność . Chwilę
później obaj szli już w swoją stronę.
Pete był w głębokim szoku tego, co się między nimi
wydarzyło, wciąż czuł ciepło w dolnym odcinku pleców, miejscu, gdzie spoczywały
dłonie Patricka. Odpalił papierosa, starając się zrozumieć, o co tak naprawdę
im chodziło, kiedy telefon w jego kieszeni zawibrował. Odczytał wiadomość .
Patty: Napisz, jak
dotrzesz do domu ;)
Pete uśmiechnął się tak szeroko, że zabolały go policzki.
Przez resztę drogi rozpływał się nad tym, jak uroczo Patrick się o niego martwi
i gdy tylko przekroczył próg domu napisał szybką odpowiedź.
Pete: Nic mnie nie
zjadło, wiec ja idę coś zjeść.
________________
Z racji tego, że mam wenę i wręcz nieprzyzwoitą fazę na Fall Out Boy, napisałam małego Petericka. Być może to nie ostatni i powstanie cała seria. Zapraszam na mojego wattpada gdzie opublikowałam to jako zupełnie osobny projekt. Shit bo shit, może następnym razem uda mi się napisać coś lepszego, a może wezmę się za tłumaczenie, jeśli czas i wena dopiszą. xo